Znajdź różnicę. Recenzja techniczna The Last of Us: Part 2 Remastered

The Last of Us: Part II Remastered to dziwny twór, który co prawda upiększa jedną z najładniejszych gier zeszłej generacji, ale większość graczy nie będzie z niego zadowolona.

gaming
Mikołaj Łaszkiewicz16 stycznia 2024
8

Zacznijmy od tego, że naprawdę lubię remaki. Zagranie w Final Fantasy VII czy Super Mario RPG w oryginale jest dzisiaj już nieco karkołomnym i często męczącym zadaniem, a takie zbudowane w zasadzie od zera, nowe wersje tych klasyków, to coś, co kocham. Dzięki temu mogę przeżyć jeszcze raz kultową przygodę, ale we współczesnej oprawie graficznej, w dobrej rozdzielczości, na dużym telewizorze – rozumiecie o co chodzi.

Natomiast remastery rzadko kiedy mnie zadowalają, bo w znacznej większości są to płatne odpowiedniki modów podnoszących rozdzielczość. Fakt, czasem zdarzą się bardziej spektakularne, jak np. The Legend Of Zelda: The Wind Waker HD czy Uncharted: The Nathan Drake Collection, ale często są to produkty raczej średnie. Kiedy zapowiedziano The Last of Us: Part II Remastered, to zastanawiałem się (i pewnie większość graczy) – co tam właściwie można ulepszyć? No cóż, okazało się, że niewiele. Choć w tej beczce dziegciu jest trochę miodu.

TO NIE JEST RECENZJA GRY

W tym tekście kompletnie pomijam kwestię, czy The Last of Us: Part 2 Remastered jest dobrą grą. Nie oceniam fabuły, klimatu czy sterowania. Jedyne, na czym się skupiam, to zakres zmian wizualnych i technicznych w stosunku do oryginału, zwłaszcza zaś płynność działania.

Recenzję gry The Last of Us: Part 2 Remastered znajdziecie tutaj.

Ludzie, tu nic nowego nie ma! (Ale to nieprawda)

The Last of Us: Part II Remastered próbuje od początku mówić „Hej, zobacz, jestem nową grą, na PS5, to nie ta stara na PS4!”. Zobaczycie zmodyfikowane menu, więcej opcji (szczególnie dostępności) i od razu poczujecie, że DualSense zaczyna coś robić. Niestety za tą fasadą skrywa się prawda, czyli niepodważalny fakt, że The Last of Us: Part II Remastered nie różni się od oryginału z 2020 roku zbyt wiele.

Przed wyruszeniem w drogę należy zabrać gitarę.

Pierwszą, bardzo pozytywną zmianą, jest skrócenie czasów ładowania. W The Last of Us: Part II przejście z menu głównego do rozgrywki zajmowało na PS5 około 31 sekund, a w The Last of Us: Part II Remastered jest to zaledwie 6 sekund. To duży plus, bo ładowanie poziomów zawsze trochę trwało, a im dalej w głąb fabuły, tym bywało dłużej. Teraz jest to proces dużo szybszy, a co więcej samo przejście z „pulpitu” konsoli do gry również jest nieco szybsze (choć nie aż tak spektakularnie).

Kontynuując pochwały dla produkcji Sony, muszę przyznać, że wykorzystanie DualSense w TLoU2 Remastered jest świetne i lepsze było póki co tylko w Astro’s Playroom. Każda powierzchnia, którą przemierzamy faktycznie ma inną „teksturę” haptyczną, a działania takie jak strzelanie, ukrywanie się itp., niosą za sobą bardzo przyjemne wrażenia sensoryczne.

W menu głównym możemy wybrać dwa tryby graficzne – jeden gwarantuje wyświetlanie obrazu w natywnym 4K przy 30 klatkach na sekundę, a drugi rozgrywkę w 60 klatkach na sekundę przy rozdzielczości 1440p, skalowanej potem do 4K. Zdecydowanie polecam tę drugą opcję, bo płynność jest wtedy nienaganna. Gra w zasadzie nie schodzi w tym trybie poniżej zakładanych 60 fpsów, a rozdzielczość wcale nie wygląda wtedy dużo gorzej. W trybie jakości czuć, że obraz jest renderowany w natywnym 4K, ale 30 klatek na sekundę boli, szczególnie przy starciach z dynamicznymi wrogami. Jeżeli Wasz telewizor obsługuje technologię VRR i ma 120 Hz, to wtedy możecie zdecydować się na rozgrywkę w trybie jakości z odblokowanym klatkarzem, co powinno gwarantować całkiem niezłą stabilność w okolicy 40 fpsów.

Jest ładnie? No jest. Tylko gdzieś w tej wysokiej trawie zgubił się chyba sens takiego odświeżenia.

Jeśli chodzi o samą oprawę graficzną, to cóż… to w głównej mierze do niej odnosił się tytuł tej recenzji. Zanim wskoczyłem do remastera, pograłem mniej więcej dwie godziny w oryginał, by utrwalić sobie, jak to wszystko wyglądało. Potem wyłączyłem grę i natychmiast uruchomiłem The Last of Us: Part II Remastered no i krótko mówiąc mnie zamurowało. Na pierwszy rzut oka nie zauważyłem praktycznie żadnych zmian w samej oprawie graficznej. Dostrzegłem wyraźnie wyższą rozdzielczość renderowania (grałem w trybie wydajności na telewizorze 4K) i dobrą jakość upscalingu, ale sama gra wydawała się identyczna. Od tej chwili zacząłem bardzo uważnie przyglądać się wszystkim detalom i przez kolejne dwie godziny zbierałem i zapisywałem sobie informacje o tym, co widzę.

Zacznę od tekstur, bo te przeszły najbardziej oczywisty „glow up”. Pierwotnie to właśnie one były jednym ze słabszych elementów gry, bo ich rozdzielczość nie powalała i o ile na przerywnikach filmowych prezentowały się nieźle, to na zbliżeniach widać było pewną kanciastość oraz niską rozdzielczość materiałów takich jak sznurowadła w trampkach, struny gitary, błoto na drodze itp. Teraz wszystkie zostały poprawione na tyle, że wyglądają, jak wytwór obecnej generacji gier. Niewielkie zmiany dotknęły geometrii terenu czy teselacji, ale nie jest to coś zauważalnego gołym okiem.

Największą różnicę w oprawie graficznej The Last of Us: Part II Remastered widać, gdy przyjrzymy się cieniom. W oryginale były one bardzo niskiej rozdzielczości i raczej kiepsko nadawały głębię obiektom, postaciom czy ogólnie całym scenom. Teraz cieniowanie zostało poprawione, sporo przedmiotów rzuca poprawne cienie, a wiele scen nabrało dzięki temu wyrazu i „klimatu”. Ciężko to zauważyć, jeśli nie odpali się tych gier dosłownie zaraz po sobie, ale to cieniowanie rzeczywiście zmieniono na plus.

Oświetlenie skóry, cienie i trawa to najmocniejsze nowości w odświeżonej wersji. Pozostaje jednak wrażenie, że to nie uzasadnia wydawania nowej gry.

Jeśli chodzi o oświetlenie, to tutaj jest zdecydowanie delikatniej z usprawnieniami. Światło lepiej doświetla skórę bohaterów, dzięki czemu wydają się mniej „plastikowi”, ale trzeba się temu dobrze przyjrzeć, żeby to zobaczyć.

Ogólnie mam wrażenie, że usprawnienia graficzne w The Last of Us: Part II Remastered można by porównać do poniesienia poziomu detali z wysokich do bardzo wysokich. Widać, że coś jest tutaj lepsze, czuć nieco wyraźniejsze tekstury, ale całościowo jest to bardzo subtelna sprawa i wiele osób może zwyczajnie nie wiedzieć co się zmieniło. Ten wyższy poziom oprawy graficznej w połączeniu z lepszą rozdzielczością powoduje, że tak naprawdę najbardziej w oczy rzucają się drobne elementy np. broda, włosy czy źdźbła trawy, które uprzednio były renderowane w niższej rozdzielczości i charakterystycznie „szumiały”.

Krótko mówiąc – te zmiany to kosmetyka i nie ma co się oszukiwać, że wiele osób pewnie nawet ich nie zauważy. Po zapowiedzi The Last of Us: Part II Remastered spodziewałem się przynajmniej ray tracingu (obecnego m.in. w Spider-Manie), większej gęstości roślin, lepszych animacji postaci itp.

Nie wiem, czy chcę taki remaster

Dobre wrażenie zrobiły na mnie za to nowinki gameplayowe, takie jak tryb roguelike czy nieukończone poziomy (lost levels), ale to nie one są przedmiotem tej recenzji. Więcej na ich temat przeczytacie w tym tekście.

Byłem bardzo zadowolony, kiedy Sony ogłosiło, że powstaje remake The Last of Us: Part I, bo oryginał z PS3 zdążył się zestarzeć, a przy okazji premiery serialu, to na pewno świetna okazja, żeby przedstawić uniwersum nowym fanom. The Last of Us: Part II Remastered niestety trafia w mojej osobistej hierarchii dużo niżej, bo „remaster” mocno przypomina zwykłego „next-gen” patcha. Takie aktualizacje zostały wydane dla gier pokroju Ghost of Tsushima, Final Fantasy VII czy Death Stranding i nie nazywały się remasterami. Myślę, że w tym przypadku gracze też nie obraziliby się na „aktualizację”. Można powiedzieć, że szczęście w tym całym nieszczęściu mają osoby posiadające oryginał The Last of Us: Part II, bo będą mogli „ulepszyć” swoją grę do remastera za jedyne 10 dolarów, czyli ok. 40 zł (brzmi, jak płatna aktualizacja gry do PS5 prawda?).

Jasne, gra wygląda lepiej i te usprawnienia są widoczne na dużych telewizorach obsługujących rozdzielczość 4K, ale nie zmienia to faktu, że The Last of Us: Part II Remastered jest lekkim rozczarowaniem.

Mikołaj Łaszkiewicz

Mikołaj Łaszkiewicz

W GRYOnline.pl pracuje od maja 2020 roku. Najpierw był newsmanem w dziale technologii, z czasem zaczął udzielać się w grach i publicystyce, a także redagować oraz nadzorować działanie newsroomu technologicznego. Obecnie jest redaktorem naczelnym serwisu Futurebeat.pl. Wcześniej swoimi przemyśleniami na temat gier wideo dzielił się m.in. na różnych grupach tematycznych. Z wykształcenia prawnik. Gra na wszystkim i we wszystko, co widać czasem w recenzjach. Jego ulubioną konsolą jest Nintendo 3DS, co roku gra w nową część serii FIFA i stara się poszerzać gamingowe horyzonty. Uwielbia szeroko pojęty sprzęt komputerowy i rozkręca wszystko, co wpadnie mu w ręce.

Najpierw pożar, teraz próba wtargnięcia. Kolejne kłopoty fabryki Tesli w Niemczech

Najpierw pożar, teraz próba wtargnięcia. Kolejne kłopoty fabryki Tesli w Niemczech

Gniewne reakcje USA na nowy laptop Huawei z procesorem Intela już przynoszą efekty

Gniewne reakcje USA na nowy laptop Huawei z procesorem Intela już przynoszą efekty

Wyciekł benchmark chipu Apple M4. Szykuje się wydajnościowa rewolucja

Wyciekł benchmark chipu Apple M4. Szykuje się wydajnościowa rewolucja

Pozycja Google zagrożona? OpenAI planuje stworzyć własną wyszukiwarkę

Pozycja Google zagrożona? OpenAI planuje stworzyć własną wyszukiwarkę

Według Microsoftu 61 proc. pracowników w Polsce wykorzystuje AI w codziennej pracy

Według Microsoftu 61 proc. pracowników w Polsce wykorzystuje AI w codziennej pracy